Polski projekt samochodu elektrycznego Izera, pochłaniający już ponad 270 milionów złotych, staje się areną międzynarodowej gry, gdzie głównym beneficjentem mogą okazać się chińscy partnerzy. Czy Polska oddaje pole w swoim własnym projekcie?
Projekt Izery, który miał być polską wizytówką w świecie elektromobilności, coraz bardziej przypomina scenariusz, w którym to głównie chińscy gracze mogą liczyć na zyski. Zainwestowane w projekt ponad 270 milionów złotych miało zapoczątkować erę polskich samochodów elektrycznych, ale obecnie wydaje się, że inicjatywa ta może bardziej służyć interesom zza Wielkiego Muru.
Między nadziejami a realiami
Pomimo ambitnych planów i znaczących środków już zainwestowanych w projekt, w tym na prace projektowe i administracyjne, Izera stoi na rozdrożu. Niepewność co do dalszych losów projektu i brak ostatecznych decyzji o budowie fabryki pozostawiają pole do spekulacji. W tym samym czasie współpraca z chińskim gigantem Geely mająca na celu produkcję popularnych modeli elektrycznych, może przekształcić polski zakład w głównie chińską platformę produkcyjną.
Kto skorzysta najwięcej?
W obliczu rosnących obaw, czy Izera nie stanie się „trampoliną” dla chińskich marek na europejski rynek, polskie korzyści z projektu wydają się coraz bardziej mgliste. Co więcej, możliwość rezygnacji z projektu Izery, sugerowana przez kluczowe postacie polityczne, może oznaczać, że Polska nie tylko straci zainwestowane środki, ale również szansę na umocnienie swojej pozycji w sektorze elektromobilności.
Podczas gdy projekt Izery może teoretycznie jeszcze odnieść sukces jako polska marka, obecne uwarunkowania wskazują, że to chińscy partnerzy mogą czerpać największe korzyści z tej inicjatywy. Pytanie, które pozostaje bez odpowiedzi, to czy Polska zdoła obrócić ten trend na swoją korzyść, czy też zostanie w tyle, obserwując, jak jej marzenia o elektrycznej rewolucji przejmują inni.
